Alpy cz.1

Już, gdy byłem małym brzdącem, marzyłem o tym żeby na własne oczy zobaczyć Alpy. W tym roku w końcu udało się zebrać fundusze i odwagę i wyruszyć w podróż.

LINK DO GALERII Z PIERWSZEGO DNIA

Wycieczkę zacząłem w poniedziałek około godziny 19:00. Na początku 2 godzinki jazdy do Rzeszowa, z Rzeszowa autobusem do Warszawy na Okęcie. Na miejsce dotarłem o 3.30. 3h oczekiwania na lot minęło naprawdę szybko i już po chwili rozsiadłem się na fotelu w samolocie.
Wylądowałem w Bergamo po godzinie 10. Szybko załatwiłem co musiałem i wyszedłem na zewnątrz. Pogoda dopisała, było cieplutko, słonecznie. Chciało się żyć.
Oczywiście zacząłem od zakupów w lokalnym tanim supermarkecie. Podobnie jak w Hiszpanii, ceny tutaj nie są zbytnio wygórowane. Przynajmniej nie na tyle, jak zazwyczaj wszyscy mówią.
Pierwszym miejscem, które postanowiłem zobaczyć było słynne jezioro Como. Niestety na zdjęciach wygląda dużo atrakcyjniej, troszkę się rozczarowałem, choć muszę przyznać, że i tak było na co popatrzeć. Dużym minusem był ogromny tłok. No ale tego mogłem się spodziewać, jako że jest to jedno z najbardziej popularnych miejsc w włoskich Alpach.

Stwierdziłem, że przejadę się drogą przy jeziorze i to akurat był okropny błąd. Ruch był ogromny, droga wąska, częste zwężenia pozwalające na przejazd maksymalnie jednego pojazdu. No i jakość asfaltu przypominająca polskie drogi. Co jak co, ale widząc to co tam się działo w trybie natychmiastowym przestaję narzekać na polskie drogi.
Gdy w końcu udało mi się stamtąd wyjechać to niestety musiałem pogodzić się z myślą, że z części planu będę musiał zrezygnować. Minałem Como, Varese, aż trafiłem nad drugie jezioro zwane Maggiore. Po drodze zatrzymałem się w którejś z małych włoskich miejscowości, by zjeść prawdziwą pizzę. Dużo lepsza niż nasze polskie odpowiedniki.
Minąłem jezioro i udałem się na północ. Koło drogi zaczęły wyrastać coraz wyższe góry, a ja w końcu poczułem klimat Alp. Niestety, we Włoszech ciężko zatrzymać się gdzieś przy drodze, by zrobić zdjęcie. Strasznie mało zatoczek, a jak już są to zazwyczaj nic ciekawego z nich nie widać.

Dzień jednak powoli zbliżał się ku końcowi. Postanowiłem zawrócić, by nastepnego dnia być bliżej celu i znaleźć sobie miejsce do spanie gdzieś koło jeziora. Przyznam się, że miałem trochę problemów ze znalezieniem dobrego miejsca do spania. Ostatecznie udało się trafić na stary kościół w małej wiosce Arola. Rozbiłem obóz na parkingu i z mieszanymi uczuciami poszedłem spać. Po tym dniu byłem lekko rozczarowany. Jednak kolejny dzień okazał się tak niesamowity, że wynagrodził mi wszystko 🙂
Na koniec jeszcze widok z miejsca noclegu